Poniższe ciekawostki i fragmenty pochodzą z książek sportowych: "Kobe Bryant. Mentalność Mamby. Jak zwyciężać" i "SQN Originals: Shaq. Bez cenzury. Wyd. II".
"W Niemczech dość szybko wpadłem w tarapaty. To był akurat taki moment mojego życia, że nie chciałem być Shaquille’em. Dzieciaki zaczęły mnie nazywać JC, ale nie był to bynajmniej skrót od Jezus Chrystus. JC, czyli Just Cool*. Miałem wtedy chyba trzynaście lat i zacząłem zwracać uwagę na marki, ale nie miałem kasy. Ojciec powiedział: „Niczego ci nie kupię, jeśli sobie na to nie zapracujesz. Idź, znajdź sobie jakąś robotę albo popracuj dla mnie”.
Aplikowałem do Burger Kinga, który akurat mieścił się przy naszej bazie w Niemczech. Był dość daleko od domu, ale nie zamierzałem się tym przejmować – potrzebowałem pieniędzy, żeby móc kupić sobie wymarzone air jordany. Praca wydawała się fajnym pomysłem, tyle że mi się nie spodobała.
Kazali mi robić różne rzeczy: sprzątać mopem, zmywać, czyścić stoły. Inaczej to sobie wyobrażałem. Chciałem przygotowywać hamburgery, siedzieć na kasie, rozmawiać z klientami, ale dali mi mopa i kazali usuwać ketchup z podłogi. Powiedziałem: „Walcie się” – i zrezygnowałem."
Fragment książki "SQN Originals: Shaq. Bez cenzury. Wyd. II"
"Treningi były zawsze przemyślane. Stanowiły kombinację obsesji i odpowiedzialności, której wymagało ode mnie życie pozasportowe. Zawsze wychodziłem z założenia, że jeśli wcześnie rozpocznę dzień, będę mógł każdego dnia trenować więcej. Gdybym zaczynał o jedenastej, mógłbym spędzać kilka godzin w hali, potem przez parę kolejnych odpoczywać, wracać na parkiet około piątej i być tam do siódmej. Ale jeśli zaczynałbym o piątej rano i trenował do siódmej, mógłbym mieć drugi trening od jedenastej do drugiej po południu i potem jeszcze trzeci od szóstej do ósmej. Dzięki temu, że zaczynałem wcześniej, mogłem każdego dnia zafundować sobie dodatkowy trening."
Fragment książki "Kobe Bryant. Mentalność Mamby. Jak zwyciężać"
"Mój mental zmieniał się w zależności od tego, w jaki sposób zamierzałem się przygotować do danego meczu. Jeśli chciałem się podjarać, słuchałem ciężkiej muzyki. Jeśli chciałem się uspokoić, słuchałem tej samej płyty z muzyką filmową, którą puszczałem sobie w liceum, żeby powrócić myślami do tamtych chwil i miejsc. Chodziło o to, żeby osiągnąć stan, w którym powinienem być przed danym meczem. Niektóre wymagały większej intensywności, więc musiałem wtedy wprawić swój umysł w bardziej ożywiony tryb. Przed innymi meczami musiałem się uspokoić. Wtedy nie słuchałem muzyki. Zdarzało się nawet, że siedziałem w absolutnej ciszy. Ale najważniejsze było to, żeby zyskać świadomość tego, jak się czujesz i jak powinieneś się czuć. Wszystko zaczyna się od samoświadomości."
Fragment książki "Kobe Bryant. Mentalność Mamby. Jak zwyciężać"
"Termiczna terapia kontrastowa, polegająca na naprzemiennym stosowaniu wysokiej i niskiej temperatury, jest znana od dawna, ja zapoznałem się z nią w szkole średniej. Potem miałem niemal nabożne podejście do jej stosowania przed każdym meczem, czy to żeby pomóc sobie w rozluźnieniu stawów, czy też uśmierzyć ból w niektórych częściach ciała. Z czasem udało mi się uczynić z tego stały rytuał. Zaczynałem od czterech minut w zimnej – ale to naprawdę z imn e j – wodzie, potem na trzy kolejne minuty zanurzałem się w gorącej. Potem kolejne trzy minuty spędzałem w zimnej wodzie i dwie minuty znów w gorącej. Sekwencja ciągnęła się dalej – dwie minuty w zimnej, minuta w gorącej i na koniec jeszcze jedna minuta w zimnej. I była to kolejna drobna część procesu, który pozwalał mi przygotować się do bitwy."
Fragment książki "Kobe Bryant. Mentalność Mamby. Jak zwyciężać"
"Zakończyliśmy pierwszy sezon z bilansem 41–41, czyli o dwadzieścia jeden zwycięstw więcej niż rok wcześniej. Wciąż jeszcze się uczyłem, ale i tak udało mi się być pierwszym debiutantem od jedenastu lat, który zdobył tysiąc punktów i tysiąc zbiórek. Nie weszliśmy do play-offów, bo Indiana, choć miała identyczny bilans, była od nas lepsza w meczach bezpośrednich. Ale dzięki temu stała się rzecz niesamowita.
Choć szanse na to były jak jeden do sześćdziesięciu sześciu, to znowu wygraliśmy loterię draftową. Mieliśmy numer jeden. Władze Magic zamierzały wybrać Chrisa Webbera, ale poszedłem pogadać z menadżerem, Johnem Gabrielem, i napiąłem swoje mięśnie Supermana. „Rozumiem, że chcecie Webbera, ale to ten mały Penny Hardaway jest prawdziwą odpowiedzią na nasze potrzeby. Znam go, graliśmy razem w Blue Chips, jak nas połączysz, będziemy jak Magic i Kareem” – powiedziałem.
Odczekałem chwilę, zrobiłem dramatyczną przerwę i dodałem: „Jak nie wybierzesz Penny’ego, to być może będę musiał się zastanowić nad czymś innym”. Penny w końcu wylądował u nas i wszystko było super. Lubiliśmy się, graliśmy razem i planowaliśmy być mistrzami przez wiele lat.
Penny był przezabawny. Chciał być gwiazdą i wiedział, jak to zrobić. Podobał mi się jego styl. Zaczęliśmy prowadzić grę „wszystko, co kupisz, ja przebiję”. Taka rywalizacja, ale w pozytywnym sensie. Byliśmy dwoma młodymi, głupimi, bogatymi sportowcami, którzy się przed sobą nawzajem popisywali.
Wyglądało to mniej więcej tak: Penny kupował sobie ferrari, więc ja musiałem sobie kupić jakieś lepsze auto. Byliśmy młodzi, zarozumiali i każdy z nas chciał rządzić w każdej kategorii. Laski, fury, domy. Byłem jeszcze singlem, miałem więc sporo kasy, ale i ciążyło na mnie niemało odpowiedzialności, musiałem też rządzić drużyną. Lubiłem się popisywać, więc jak tylko ktoś mnie zaskoczył, musiałem na to jakoś odpowiedzieć. Więc gdy Penny przyjechał swoim ferrari, to poszedłem do salonu i kupiłem dwa ferrari. Kazałem je przeciąć, potem to skleić i to ja miałem Najdłuższe Ferrari."
Fragment książki "SQN Originals: Shaq. Bez cenzury. Wyd. II"
Tekst przygotował: Szymon z labotiga.pl
Skomentuj ten wpis Skasuj cytowanie