Zastąpienie na stanowisku trenera New York Knicks Pata Rileya było arcytrudnym zadaniem. Szkoleniowiec o pseudonimie „Brylantynowy Pat” świetnie odnalazł się w "Wielkim Jabłku" i stworzył drużynę, która była w stanie walczyć z najlepszymi zespołami w NBA. Ekipa Knicksów pod wodzą Rileya postawiła się Chicago Bulls w play-offach, a w 1994 roku dotarła do serii finałowej z Houston Rockets.
Ostatecznie "Rakiety" z Hakeemem Olajuwonem pokonały Knicks 4-3 po zaciętej rywalizacji. Rok później Riley opuścił Nowy Jork i przeniósł się do słonecznego Miami. Na stanowisku trenera zastąpił go Jeff van Gundy, jego asystent i pracuś, który w 1999 roku doprowadził Knicks do finałów z ósmego miejsca w Konferencji Wschodniej.
Historię Jeffa van Gundy'ego, który dziś obchodzi 63. urodziny, opisał Chris Herring w książce "Blood in the Garden. Brutalna historia New York Knicks z lat 90.":
„Gdy Stu Jackson wysiadł z samochodu i skierował się w stronę swojego biura, w powietrzu czuć było jeszcze wyraźny chłód, a słońce dopiero zaczynało się pojawiać na ciemnym, jesiennym niebie nad Rhode Island.
Obserwowanie wschodów słońca stało się niemal codziennym rytuałem Jacksona, który pracował pierwszy sezon jako asystent trenera i główny rekruter na uczelni Providence. Przyzwyczaił się do tego, że w pracy zjawiał się każdego dnia między 6.30 a 7.00, niemal zawsze jako pierwszy ze sztabu trenerskiego Ricka Pitino.
Na początku jego drugiego roku pracy na tym stanowisku, w 1986 roku, pojawił się jednak inny młody asystent, który przyjeżdżał jeszcze wcześniej. Jackson, który uwielbiał współzawodnictwo, zaczął stawiać się w ośrodku treningowym drużyny każdego dnia o 6.45, potem o 6.30, aż wreszcie o 6.15, mając nadzieję, że będzie pierwszy. Bez względu na to, o której dojechał na miejsce, zawsze dostrzegał tam ten sam zaparkowany już od jakiegoś czasu samochód.
– Na początku pomyślałem sobie: »O rany, ten to dopiero haruje«” – mówi o Jeffie Van Gundym, który co wieczór stawiał sobie za cel to, by jako ostatni z asystentów opuścić miejsce pracy.
W drugim tygodniu – gdy Jacksonowi zdarzyło się dotrzeć na miejsce nawet o 6.00, a mimo to nie był pierwszy – zaczął nabierać podejrzeń i postanowił zabawić się w detektywa. Najpierw zauważył, że samochód Van Gundy’ego stoi zawsze w tym samym miejscu. Gdy zajrzał przez szybę do jego wnętrza, dostrzegł, że jest ono w całości zapchane pudłami. To wtedy Jackson odkrył, jak to się dzieje, że Van Gundy dzień w dzień pojawia się w pracy pierwszy i zostaje w niej najdłużej ze wszystkich.
– Gość dosłownie mieszkał w swoim gabinecie. Spał na kanapie w lobby, gdzie był taki piękny, orientalny dywan, a kąpał się pod natryskiem przy sali gimnastycznej. Urządził tam sobie dom! – wspominał Jackson.
– Rick mówił mu: »Musisz się stąd wynieść i wynająć jakieś mieszkanie, jak normalny człowiek«.
Być może Van Gundy czasami zbyt dosłownie traktował hasło, że koszykówka to całe jego życie. Pracował niestrudzenie, w czym pomagała mu dietetyczna cola wypijana w liczbie sześciu sztuk dziennie, zapewniająca mu odpowiednią dawkę kofeiny. Nic więc dziwnego, że był już na chodzie, gdy o ósmej rano 8 marca 1996 roku usłyszał pukanie do drzwi swojego pokoju hotelowego. Obdarzony zapadniętymi oczami trener już od kilku godzin oglądał nagrania z meczów.
Van Gundy spojrzał przez wizjer i dostrzegł, że po drugiej stronie drzwi do pokoju 1814 w filadelfijskim hotelu Ritz-Carlton stoi generalny menedżer Knicks, Ernie Grunfeld. Wpuszczony do środka, położył swoją dłoń na ramieniu Van Gundy’ego i mu pogratulował, po czym oznajmił, że to właśnie wieloletni asystent przejmie drużynę jako jej główny trener.
Wieści te całkowicie zaskoczyły 34-latka. W jednej chwili stał się najmłodszym głównym coachem ligi, młodszym od kolejnego o siedem lat. Zalała go fala emocji. Z jednej strony współczuł Donowi Nelsonowi, który kilka pokoi dalej dosłownie pakował manatki, choć zajmował z drużyną czwarte miejsce na Wschodzie z bilansem 34-25. Z drugiej strony odczuwał radość i stres na myśl o wielkiej szansie, którą właśnie otrzymał, a także w pewnym sensie poczucie winy, że właśnie wchodzi na sam szczyt, podczas gdy tak wielu innych trenerów – w tym jego własny ojciec – przez całe dekady było zatrudnianych, zwalnianych i musieli przenosić się wielokrotnie z całymi rodzinami, trenując zespoły z niższych lig, bez szans na objęcie tak atrakcyjnego stanowiska.
Tak naprawdę jednak mimo zaledwie rocznego doświadczenia na stanowisku głównego trenera – w 1985 roku prowadził licealną drużynę McQuaid Jesuit w Rochester, w stanie Nowy Jork – Van Gundy ciężko na to zapracował.
(...)
Jeff Van Gundy nie mógł przypuszczać, że cenne nauki pobierane u Rileya przydadzą mu się już kilka miesięcy po odejściu byłego szefa. Wystarczyło kilka minut na stanowisku głównego trenera, by zaczął z nich korzystać.
Gdy Van Gundy po raz pierwszy stanął przed swoimi zawodnikami jako pierwszy trener, oznajmił im, że wracają do tego, co robili przed przybyciem Nelsona – że najważniejsza będzie obrona, że będą walczyć do upadłego, a treningi będą dłuższe i bardziej wymagające. By pokazać, że nie żartuje, natychmiast wprowadził nowe zasady. Poranny trening rzutowy znów przypominał raczej pełnowymiarowe zajęcia, jak za czasów Rileya.
(...)
Podczas swojej zaskakującej drogi do finałów NBA Knicks pokazali światu wiele bardzo pozytywnych cech.
Wykazali się wielkim sercem do walki i zdecydowaniem, udowodnili, że są w stanie mimo różnych przeciwności awansować do play-offów, choć uwielbiany przez nich trener drżał o posadę. Z pewnością w drużynie nie brakowało utalentowanych graczy, co było widać jeszcze wyraźniej, gdy Patrick Ewing doznał kontuzji na początku finałów konferencji.
(...)
Choć Knicks oraz ich fani bardzo pragnęli tytułu – a znalezienie się po raz drugi tak blisko celu i ostateczna porażka były dla wszystkich niezwykle bolesnym przeżyciem – przegrana w finałach 1999 roku była pod wieloma względami znamienna.
Po raz szósty w latach 90. nowojorczycy zostali wyeliminowani z play-offów przez późniejszych mistrzów. I podobnie jak pierwsza z tych porażek – w 1991 roku z Bulls – miała miejsce na samym początku dynastii drużyny z Chicago, tak przegrana ze Spurs zbiegła się z początkiem wspaniałych sukcesów klubu z San Antonio. Zdobyty przez Spurs w 1999 roku tytuł był pierwszym z czterech, które ta ekipa wywalczyła w ciągu ośmiu lat. W tym okresie Duncan stał się najwybitniejszym silnym skrzydłowym w historii ligi.
Znamienne jest także to, że Knicks w latach 90. dwukrotnie dotarli do finałów i za każdym razem dochodziło do tego po odejściu z NBA Michaela Jordana. Dwie dynastie – objęcie panowania przez jedną z nich rozpoczęło dekadę, nastanie drugiej ją zakończyło. Obie te drużyny sprawiły, że Knicks nigdy nie weszli na sam szczyt. Nie udało im się zdobyć mistrzostwa – to samo mogą o sobie powiedzieć Jazz, Pacers, Sonics, Suns czy Blazers. To żaden wstyd.
Knicks jednak wyróżniają się spośród tych drużyn ze względu na to, ile razy bezskutecznie atakowali wierzchołek góry zwanej NBA. Z pełną premedytacją nadwyrężali swoje organizmy, a często podświadomie torturowali także swoje dusze, byli tak blisko, a jednak nie zasmakowali nieśmiertelności.
Wobec braku pierścieni mistrzowskich, które potwierdzałyby miejsce Knicks w historii, nie można uznać ich za najważniejszą drużynę złotej ery NBA. To symboliczne, że stoją tuż obok tych, na których skierowane są światła kamer.
(...)
Rankiem 8 grudnia 2001 roku trener Jeff Van Gundy niespodziewanie zrezygnował z pracy, a wraz z nim z klubu zniknęły ostatnie resztki DNA drużyny z lat 90. Od chwili jego odejścia aż do dziś tę niegdyś dumną organizację nawiedzają kolejne katastrofy. Mimo że mówimy o największym rynku w tym kraju oraz o ekipie, która wydaje na zawodników więcej niż którykolwiek klub w lidze, żaden zespół w tym okresie nie miał tylu trenerów, nie przegrał tylu meczów i nie wystąpił w play-offach tak mało razy jak Knicks”.
Książka sportowa o NBA "Blood in the Garden. Brutalna historia New York Knicks z lat 90." jest dostępna na www.labotiga.pl
Skomentuj ten wpis Skasuj cytowanie