Brak produktów

Wartość produktów: 0,00 zł
Realizuj zamówienie

Produkt dodany do koszyka!

Ilość:
Razem:

Produktów w koszyku: 0. Jest 1 produkt w Twoim koszyku.

Wartość koszyka:

Wyprzedażowe '3za2' z kodem w koszyku: 3ZA2WYPRZ.
Dla członków newslettera :-)

Muhammad Ali i Joe Frazier stworzyli jedną z najwspanialszych trylogii w dziejach boksu

Muhammad Ali i Joe Frazier stworzyli jedną z najwspanialszych trylogii w dziejach boksu

Muhammad Ali i Joe Frazier stworzyli jedną z najwspanialszych trylogii w dziejach boksu. Ich ostatni pojedynek odbył się na Filipinach i przeszedł do historii jako „Dreszczowiec w Manili”. Tamten brutalny i ekscytujący pojedynek opisał Andrzej Kostyra w książce "Walki stulecia. Bohaterowie wielkiego boksu":

„Ali liczył wówczas już 33 lata i miał za sobą więcej ringowych powrotów niż Frank Sinatra comebacków scenicznych. Stoczył 50 walk. Tylko dwukrotnie schodził z ringu pokonany (przez Kena Nortona i właśnie przez Fraziera), ale na obu zwycięzcach wziął już rewanż. Frazier był dwa lata młodszy, lepiej »zakonserwowany« (z 34 walk wygrał 32, w tym 27 przed czasem), a jednak zakłady przyjmowano na Alego – w stosunku 7:5.

‘The Greatest’ swoim zwyczajem rozpoczął walkę, zanim zabrzmiał pierwszy gong. Szydził z rywala, wyśmiewał go, zapowiadał, że wygra przez nokaut. ‘Smoking Joe’ zachowywał stoicki spokój, lecz było widać, że wziął sobie docinki do serca.

Zaledwie 12 godzin przed walką, zgoła niespodziewanie, opuściła Manilę żona Alego, Belinda. Wścibscy reporterzy wywąchali, że pokłóciła się z mężem, oskarżając go o zdradę z piękną modelką z Kalifornii Veronicą Porché. Zagadnięty na tę okoliczność bokser odparł dziennikarzom:

– Powiem wam, z kim sypiam, jeśli mi powiecie, z kim wy sypiacie.

Chętnych zabrakło, można było więc przejść do spraw sportowych. W tych drugich Ali również był wysokiej klasy specjalistą, lecz wielu ekspertów przypuszczało, że pozaringowe perypetie mogą negatywnie wpłynąć na jego postawę na deskach. Cóż, nie docenili woli walki, umiejętności koncentracji, dumy i talentu ‘Największego’.

Pierwsze dwa starcia Ali wygrał dzięki kontrom z defensywy, ale Frazier nie dał mu ani momentu wytchnienia. W trzeciej rundzie zakotwiczył przy linach i zaczął słownie prowokować rywala, aby podszedł bliżej. Frazier przyjął wyzwanie i starcie wygrał. W kolejnych dwóch rundach znów górą był Ali, natomiast szósta należała do Fraziera, który jakby wpadł w furię. Dwa z jego sierpowych wyraźnie wstrząsnęły Alim, lecz szybko przykleił się do ‘Smoking Joego’ i przetrwał trudne momenty. W siódmym starciu odzyskał inicjatywę, wyłapując na rękawice wiele prostych Fraziera i powstrzymując go podbródkami.

Tempo następnych dwóch rund było zabójcze. Frazier ciągle atakował. Od czasu do czasu Alemu udawało się go zastopować celnymi, mocnymi kontrami, lecz momenty ulgi dla ‘Największego’ były bardzo rzadkie.

W 11. starciu Frazier otrzymał straszliwy prawy prosty – cios, który prawdopodobnie odwrócił losy walki. Od tej odsłony tylko duma pchała go do ataku.

Pod koniec 14. rundy ‘Smoking Joe’ wyglądał już jak ofiara rozboju – podpuchnięte oczy, rozcięcie nad lewą brwią, cieknąca krew z ust… Jeszcze robił uniki, nacierał, starał się ukarać coraz pewniejszego Alego, lecz jego wysiłki były anemiczne, pozbawione charakterystycznej dlań krańcowej determinacji.

Gdy rozbrzmiał gong na przerwę, trener Fraziera Eddie Futch podjął desperacką decyzję. Był to właściwie samobójczy atak, który narażał ‘Smoking Joego’ na nokaut. Futch uznał, że nie ma szans na zwycięstwo, a przedłużanie walki może przynieść fatalne skutki, i rzucił ręcznik na znak poddania. Widząc to, Ali padł ciężko na krzesło w narożniku. Był nie mniej wyczerpany niż jego ofiara.

Zapytany po walce, co myśli o Frazierze, odpowiedział:

– Jest największy po mnie.

Pamięć o tym pojedynku zachował do końca życia. Po latach, gdy już definitywnie zakończył karierę, podsumował go następująco:

– W Manili przeszedłem najtrudniejszy test w swoim życiu. Dostałem więcej ciosów niż kiedykolwiek, oddałem jeszcze więcej, ze zmęczenia byłem bliski śmierci. Obaj byliśmy jej bliscy – zwycięzca i pokonany. Joe Frazier, tak, Joe Frazier, był moim najniebezpieczniejszym rywalem. Trudny do trafienia, uparty, przyjmował wszystkie ciosy i ciągle parł do przodu. Mam dla niego olbrzymi szacunek. Nie lubiłem go, lecz podziwiałem za ambicję, za to, że nigdy się nie poddawał.

Po tym pojedynku Muhammad Ali bezsprzecznie zasługiwał na swój przydomek. Był demiurgiem zawodowego sportu, nie tylko boksu. Układano o nim teksty piosenek, a o spotkanie z nim zabiegali politycy. Zdaniem niektórych dziennikarzy był najwybitniejszym sportowcem na świecie. Wspaniały w ringu, poza nim również błyskotliwy. Budził uwielbienie i oburzenie, kochano go i nienawidzono, dla wielu był wzorem. Niedługo przed śmiercią, leciwy i schorowany, powiedział:

– Weźcie kilka filiżanek miłości i łyżeczkę cierpliwości. Dodajcie do tego łyżkę szlachetności, trochę uprzejmości i szklankę śmiechu. Wymieszajcie. Rozlejcie to na moje całe życie i zobaczycie Muhammada Alego. Taki byłem i chciałbym, abyście takim mnie zapamiętali.

My pamiętamy! Joe Frazier – nie bardzo. On miał chyba kompleks Alego. Gdy na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie wraz z Januszem Pinderą rozmawialiśmy z Frazierem, zapytałem go, jak z perspektywy czasu ocenia walki z Alim. Odpowiedział:

– Wszystkie wygrałem. Popatrzcie, jak on teraz wygląda i jak ja wyglądam, a będziecie mieli najlepszy dowód.

Rzeczywiście, Ali był wtedy wrakiem człowieka. Gdy zapalał znicz olimpijski, trząsł się jak osika na wietrze, był schorowany. Frazier natomiast trzymał się znakomicie. Ale to on umarł wcześniej – w 2011 roku. Ali przeżył go o pięć lat”.

Książka „Walki stulecia. Bohaterowie wielkiego boksu" jest dostępna na www.labotiga.pl

Skomentuj ten wpis

* Imię
* Email (nie publikowany)
* Komentarz
Przepisz kod