W czerwcu 1997 roku Michael Jordan rozegrał słynny „mecz z grypą” w finałach przeciwko Utah Jazz. Gwiazdor "Byków" przeszedł wtedy samego siebie. Mimo choroby rzucił 38 punktów, zebrał z tablic 7 piłek, zanotował 5 asyst, 3 przechwyty i poprowadził Chicago Bulls do zwycięstwa 90-88 nad Jazz.
Okazuje się jednak, że przed nim podobnym osiągnięciem mógł się pochwalić "Magic" Johnson. Lider Los Angeles Lakers wystąpił z grypą zanim Jordan rozegrał jeden z najbardziej kultowych meczów w finałach NBA, o czym napisał Roland Lazenby w książce książce pt. Magic. Życie Earvina "Magica" Johnsona:
„W finałach w 1988 roku mieli się zmierzyć z Thomasem i Pistons, którzy w końcu pokonali w sześciu spotkaniach starzejących się Celtics. Pomimo twardości Bad Boys wielu ekspertów uważało, że Lakers wygrają w sześciu meczach. A może nawet szybciej.
– Traktowali nas jak wieśniaków – wspomina panującą na początku rywalizacji atmosferę obrońca Detroit Joe Dumars. – A oni byli wtedy rodziną królewską. Towarzyszyła im aura niesamowitej pewności siebie, byli prawdziwymi kozakami. (…)
– Kiedy zwyciężyliśmy w pierwszym meczu, myśleliśmy, że to wygramy – wspominał Dantley latem 1988 roku. – Ale potem to oni przejęli kontrolę. Pierwszą rzeczą, o którą powinniśmy się byli martwić, był Magic. Rozegrał kapitalną serię. Miał trochę problemów, ciężko mu się grało przeciwko Dennisowi Rodmanowi. Dennis bardzo dobrze go krył.
Rodman miał odpowiednie wzrost, szybkość i siłę fizyczną, żeby rozgrywający Lakers musiał sobie ciężko zapracować na każdą akcję.
Z pewnością nie pomogło też to, że przed drugim meczem Johnson zachorował na grypę. Ale dzięki temu dostał szansę na swój własny »mecz z grypą«, choć oczywiście jego wersja nigdy nie osiągnęła legendarnego rozgłosu, który towarzyszył meczowi z grypą Michaela Jordana w finałach z Utah w 1997 roku. Nie było takich dramatycznych scen jak ta, w której Scottie Pippen pomaga wycieńczonemu Jordanowi zejść z boiska. Ale statystyki pokazują, że Johnson dał radę, udowodnił, że jest twardzielem i zdobył w tym drugim spotkaniu 23 punkty.
Worthy dorzucił 26, Scott – 24, a Lakers zwyciężyli 108:96 i wyrównali stan rywalizacji.
– Myślę, że nie ma żadnych wątpliwości: Earvin Johnson pokazał, że ma serce mistrza – powiedział potem Riley. – Był słaby. Bardzo słaby. Ale ja nazywam takie mecze meczami nadziei – masz nadzieję, że przetrwasz. I my przetrwaliśmy.
Rywalizacja przeniosła się potem do hali Pontiac Silverdome, areny futbolowej, gdzie można się było spodziewać nawet 40 tysięcy albo i więcej kibiców, zwłaszcza że Pistons awansowali do finałów po dziesięcioleciach niepowodzeń. Johnson zawsze rozkoszował się grą przed publicznością, którą uważał za swoją, lecz wciąż odczuwał efekty grypy. Ale zarówno on, jak i reszta ekipy Lakers zignorowali rzeszę wspierających Pistons fanów i udowodnili, że sami też potrafią być twardzi. Roznieśli rywali 99:86, objęli prowadzenie 2-1 i odzyskali przewagę własnego parkietu.
Główne zniszczenia miały miejsce w trzeciej kwarcie, podczas której Lakers trafili aż 64 procent rzutów z gry i którą wygrali 31:14, de facto rozstrzygając mecz, który wcześniej zapowiadał się na zacięty (do przerwy prowadzili tylko 1 punktem).
Choć Johnson nadal zmagał się z grypą, to zaliczył 18 punktów, 14 asyst i 6 zbiórek przy 4 stratach.
Skomentuj ten wpis Skasuj cytowanie