Chyba większości z nas 14 lutego kojarzy się z imieninami św. Walentego. Dzień ten potocznie nazywany jest Walentynkami i celebrują go osoby zakochane. Ale wielu kibicom kolarstwa kojarzy się on smutno, dokładnie 17 lat temu bowiem samobójstwo popełnił Marco Pantani, legendarny włoski sportowiec. Bezpośrednią przyczyną jego śmierci było przedawkowanie narkotyków, ale czytając jego biografię Marco Pantani. Ostatni podjazd, nie sposób nie zauważyć, że wpływ na poczynania kolarza miały również związki z kobietami…
Marco Pantani urodził się 13 stycznia 1970 roku w Rimini, popularnym wśród turystów nadmorskim kurorcie. Miasto to w latach 70. i 80. znane było jako miejsce oferujące mnóstwo zmysłowych przyjemności. Marco, który jako dziecko był dość nieśmiały, w stosunku do płci przeciwnej zachowywał się często mało elegancko. Jako 13- czy 14-latek wyglądał całkiem atrakcyjnie, ale nie bardzo potrafił postępować z kobietami, co przyszłość miała tylko dobitnie pokazać.
Jesienią 1995 roku uległ koszmarnie wyglądającemu wypadkowi podczas wyścigu. Zjeżdżając w dół z prędkością około 70 kilometrów na godzinę, wpadł z pełnym impetem na nadjeżdżający z przeciwka samochód. Zawodnik doznał obrażeń całego ciała, które nie zagrażały wprawdzie życiu, ale postawiły jego karierę kolarską pod znakiem zapytania. Podczas rekonwalescencji kolarz poznał pierwszą prawdziwą miłość – Christine Jonsson. Duńska tancerka wyrwała się z rodzimego kraju w poszukiwaniu lepszego życia. Otoczenie Marco nie traktowało jej niestety z należytym szacunkiem. Po kilku miesiącach przeprowadziła się do domu Marco, w którym mieszkali z jego matką, co było źródłem wielu konfliktów. Po powrocie do ścigania charakter ich związku uległ zmianie – Pantani poświęcił się bardziej treningowi i często nie miał sił na spędzanie czasu ze swoją sympatią.
Marco był specyficznym człowiekiem. Zachowywał się często irracjonalnie oraz autodestrukcyjnie. O ile w początkowej fazie kariery i w związku z Christine nie stanowiło to wielkiego problemu, o tyle po osiągnięciu pierwszego wielkiego sukcesu, czyli wygraniu Giro d’Italia w 1998 roku, zachowywał się coraz gorzej. Na porządku dziennym były wieczorne spotkania z kobietami lekkich obyczajów, po których niczym potulny baranek wtulał się w ramiona swej „oficjalnej” wybranki. W tym samym roku dokonał arcytrudnego wyczynu – wygrał wyścig dookoła Włoch i Tour de France. Zapytany po ostatnim etapie, w jaki sposób będzie świętował, nie owijał w bawełnę i stwierdził: „Kupię karton viagry i zamknę się z Christine”, co w pełni pokazuje nastawienie bohatera do płci przeciwnej. Tak naprawdę związek ten był w pewnym sensie patologiczny, czego najlepszym przykładem jest usunięcie ciąży przez Christine i trzymanie płodu w lodówce. Dwie tak trudne osobowości nie mogły stworzyć szczęśliwej pary.
Potem nastąpił być może najważniejszy, a z całą pewnością przełomowy moment w życiu Pantaniego. Podczas Giro d’Italia w 1999 roku na kilka etapów przed końcem prowadził w klasyfikacji generalnej z dużą przewagą, ale został zdyskwalifikowany ze względu na zbyt wysoki poziom hematokrytu (co sugerowało stosowanie dopingu). Marco nie zgadzał się z tym werdyktem, ale nie zdołał odmienić swego losu i wpadł w totalną desperację. Najprawdopodobniej na mniej więcej dwa tygodnie po tym wydarzeniu wziął pierwszą dawkę kokainy, która w przyszłości miała go zabić.
Od tego momentu życie kolarza było walką z samym sobą. Trwały śledztwa mające na celu sprawdzenie, czy Pantani nie stosował dopingu także w początkowej fazie kariery. Włoch był człowiekiem o bardzo skomplikowanej osobowości. Nie chciał zaakceptować dyskwalifikacji, uroił sobie, że wszyscy chcą go zniszczyć. Uczucie to towarzyszyło mu tak naprawdę do samego końca i było pośrednią przyczyną samobójstwa.
Od 2000 roku Marco jako zawodnik prezentował się na europejskich szosach bardzo różnie. Ostatnim jego popisem była zwycięska walka z Lance’em Armstrongiem na legendarnym Mont Ventoux. Potem jeździł już tylko przeciętnie lub nawet słabo, zwłaszcza jak na swoje możliwości, co nie wpływało dobrze na jego psychikę. W 2001 roku ostatecznie rozstał się z Christine. Przyjaciele próbowali go ratować, ale największym problemem było to, że sam kolarz nie chciał sobie pomóc.
W 2003 roku odbył ze znajomymi serię wyjazdów zagranicznych, które miały go odbudować, a tak naprawdę okazały się dla niego jednym z gwoździ do trumny. Na Kubie poznał Olguitę, miejscową dziewczynę, która jednak go zostawiła, obawiając się jego chaotycznego i niebezpiecznego niekiedy zachowania. To jeszcze bardziej podkopało jego pewność siebie. Po hawańskiej przygodzie przyszedł czas na Barbarę, która pochodziła z Europy Wschodniej. Znajomość ta definitywnie pogrzebała szanse na wyjście z nałogu kokainowego, kobieta bowiem nie miała dobrych intencji i wykorzystywała go do swych celów.
Pantani zameldował się w hotelu w Rimini9 lutego. Przez pierwsze cztery dni zachowywał się względnie normalnie, ale 13 lutego demony wróciły; miał urojenia, zaczął niepokoić innych gości. Kolejny dzień okazał się dla niego ostatnim. Nie w głowie mu były miłosne amory, postanowił dokończyć dzieła samozniszczenia i przyjął olbrzymią dawkę kokainy, co wywołało zatrzymanie akcji serca i śmierć. Po latach tułaczki po świecie zmarł w kałuży własnej krwi w mieście, w którym się urodził…
Marco Pantani bywał nie do pokonania na rowerze, ale przegrał to, co najważniejsze – własne życie.
Jeśli chcecie dokładniej zapoznać się z biografią kolarza, polecamy książkę Matta Rendella "Marco Pantani. Ostatni podjazd" (więcej o książce TUTAJ) oraz serię rozmów przeprowadzonych przez komentatora Eurosportu Adama Probosza z autorem tej pozycji (rozmowy TUTAJ).
Skomentuj ten wpis Skasuj cytowanie