Sezon 2019/2020 w lidze NBA był wyjątkowy. Wszystko zaczęło się normalnie, ale z powodu pandemii rozgrywki finiszowały w niecodziennych okolicznościach. W „bańce” w Orlando triumfowali Lakersi, zdobywając już 17. tytuł mistrzowski w historii franczyzy. O tym i poprzednich sukcesach Jeziorowców pisze Marcin Harasimowicz książce z serii SQN Originals, "Los Angeles Lakers. Złota historia NBA".
Na dzień przed oficjalną premierą książki prezentujemy Wam fragment jednego z rozdziałów, które uzupełniły najnowsze wydanie i dotyczą historii Lakersów w ostatnich latach:
To były bez wątpienia najbardziej niezwykłe Finały w historii NBA, i to nie ze względów sportowych. Skoszarowani przez niemal trzy miesiące na wąskiej przestrzeni zawodnicy – a przecież wielu z nich to multimilionerzy mieszkający na co dzień w ekskluzywnych rezydencjach – musieli nie tylko żyć ze sobą bez przerwy, ale także widzieli regularnie rywali, czy to w stołówce, czy nad jeziorem, ulubionym miejscem relaksu. James mówił później, że „był bardziej skoncentrowany niż kiedykolwiek wcześniej w całej karierze” i kosztowało go mnóstwo wysiłku utrzymanie zespołu „w stanie gotowości na każdy mecz”. Hasło „zdobycie tytułu wymaga wielu poświęceń” nabrało tutaj szczególnego znaczenia. Lakers powszechnie uważano za faworytów, ale nie brakowało opinii, że twarda i zgrana paczka z Miami może być dla nich bardzo niewygodnym rywalem. „Stawiam na Heat w sześciu meczach” – mówił w swoim podcaście Bill Simmons. Szybko musiał jednak zmienić prognozę, bo w pierwszym spotkaniu ekipa Vogela zdemolowała przeciwnika 116:98, a na domiar złego kontuzji nabawiły się kluczowe asy Spoelstry, czyli Bam Adebayo i Goran Dragić. Obaj nie wystąpili w meczu numer dwa, łatwo wygranym przez Lakers, i w ogólnej opinii fachowców zanosiło się na sweep. Jimmy Butler zaliczył jednak jeden z najlepszych indywidualnych występów w historii playoffów i na własnych barkach poniósł cały zespół do niespodziewanego zwycięstwa w trzecim spotkaniu. W czwartym Heat podjęli walkę, ale w decydujących momentach Davis oraz Kentavious Caldwell-Pope, cichy bohater tej serii, trafiali rzuty, które przesądziły o wygranej.
„Nie interesuje mnie odpoczywanie. Nie muszę spać, nie muszę schodzić z parkietu w trakcie meczu – mówił James przed piątym meczem Finałów. – Będę mógł odpoczywać za tydzień, nawet przez miesiąc, czego nie zrobię, bo to nie jest w moim stylu, ale będę miał taką możliwość. Jeśli będę chciał, to pójdę spać na osiem godzin, wstanę, aby coś zjeść, i wrócę z powrotem do łóżka. Teraz myślę jednak wyłącznie o zdobyciu tytułu mistrzowskiego i takie nastawienie staram się przekazać swoim kolegom z zespołu”.
Dziennikarze szybko policzyli, że w meczu numer pięć LeBron zrównał się z Derekiem Fisherem (pięciokrotnym mistrzem NBA z Lakers) na liście zawodników z największą liczbą spotkań rozegranych w playoffach (259). Mało tego, LeBron nigdy nie opuścił nawet jednej takiej konfrontacji – ani z powodu kontuzji, ani problemów osobistych, konfliktu z trenerem czy dyskwalifikacji… Ani jednej! Od 22 kwietnia 2006 roku wystąpił we wszystkich meczach fazy playoff swoich kolejnych drużyn. Jako jedyny koszykarz w historii zdobył w nich więcej niż sześć tysięcy punktów (dokładniej prawie 7500), a w kategorii asyst zbliżył się do legendarnego Magica Johnsona. Tego dnia wychodził jednak z hali wściekły, gdyż pewny – wydawałoby się – tytuł mistrzowski zaczął mu się powoli wymykać z rąk. Znów bohaterem okazał się Butler, który mimo absolutnego wyczerpania pod sam koniec zaliczył kolejny legendarny występ i dał Heat nadzieję.
LeBron potraktował to niepowodzenie bardzo osobiście. Niektórzy znów wykorzystali je jako okazję do zakwestionowania jego „instynktu zabójcy” w końcówkach spotkań. Argumentowali, że po wejściu pod kosz powinien próbować wymusić faul zamiast odrzucać piłkę na obwód do Danny’ego Greena. Po pierwsze jednak – Green nie miał wokół siebie żadnego obrońcy, mógł włożyć gumę do żucia do kieszeni, a następnie skutecznie przymierzyć z dystansu. Zamiast tego wybrał wariant najgorszy – spudłował. Po drugie – Jordan dwukrotnie w takich sytuacjach podawał, najpierw do Jima Paxsona (1993), a następnie do Steve’a Kerra (1997), miał jednak szczęście, że obaj trafili i przesądzili o wyniku decydującego meczu Finałów.
Lider Lakers wiedział jednak, że w meczu numer sześć jego zespół nie może dać rywalom żadnych szans. Jeśli Heat będą utrzymywać bliski dystans, wówczas znów mogą sprytem wykraść wygraną na ostatniej prostej. Dlatego Lakers postanowili zaatakować od samego początku i wytrącić wszystkie atuty rywali swoją kartą z rękawa – żelazną defensywą. To była miazga. Osłabiona ekipa Heat z grającym na jednej nodze Dragiciem (wrócił do zespołu pomimo bólu i wbrew zaleceniom lekarza) nie miała szans. Butler włożył tyle sił w poprzedni mecz, że już nie miał więcej paliwa w baku. Lakers rozegrali najlepszy mecz w obronie w całym sezonie, a królujący na parkiecie LeBron (28 punktów, 14 zbiórek i 10 asyst) mógł liczyć na wsparcie bohaterów drugiego planu – Caldwella-Pope’a, znacznie lepszego tego dnia Greena, a przede wszystkim niesamowitego Rajona Rondo. Do przerwy prowadzili 64:36, a w trzeciej kwarcie zwiększyli przewagę do 36 punktów i stało się jasne, że już nikt im tego mistrzostwa nie zabierze.
„To była bardzo trudna droga i ten tytuł cenię sobie wyjątkowo. Po poprzednim sezonie czułem, że mam coś do udowodnienia, i to mnie napędzało. Wiem, że niezależnie od tego, co osiągnę, i tak zawsze znajdą się tacy, którzy będą kwestionować to, co robię. Ale wykorzystuję to jako motywację”, mówił James, który zgodnie z oczekiwaniami odebrał statuetkę MVP.
Poznaj historię jednej z najlepszych koszykarskich drużyn na świecie. Legendarni Jeziorowcy wracają w II wydaniu książki "SQN Originals: Los Angeles Lakers. Złota historia NBA", dostępnej wyłącznie w naszej księgarni labotiga.pl TUTAJ.
Skomentuj ten wpis Skasuj cytowanie