„Żółta Ściana” to określenie najbardziej fanatycznej trybuny kibiców Borussii Dortmund. W meczach Bundesligi zasiada tam 25 tysięcy kibiców, w rozgrywkach europejskich liczba ta kurczy się do 11 tysięcy. W książce „Borussia Dortmund. Siła Żółtej Ściany” Uli Hesse dokładnie pokazuje, jak trudno zostać idolem ludzi, dla których BVB to całe życie. Aktualnie ich bożyszczem jest postać ze wszech miar nieoczywista, a przy tym dzisiejszy solenizant.
Marco Reus to osoba, którą ciężko sklasyfikować, ale z pewnością to zawodnik o niezwykłych zdolnościach technicznych i strzeleckich. Właściwie, obok takich postaci jak wchodzący do reprezentacji Gnabry czy Havertz, powinien być ostoją Die Mannschaft, będąc żywym dowodem na progres niemieckiej myśli szkoleniowej, produkującej teraz nie tylko świetnych, twardych wyrobników, ale też prawdziwych artystów.
Mam dla was zadanie. Powiedzcie mi, bez internetowych poszukiwań, jakie trofea ma na swoim koncie Marco Reus. Już? Wyliczone?
Jeden Puchar Niemiec, trzy krajowe superpuchary. Łącznie cztery. Pomijając tę, śmieszną, jak na piłkarza tego formatu, liczbę, to i prestiż owych trofeów nie jest najwyższy. To niewyobrażalne, ale takie są fakty. Reus wrócił do Dortmundu tuż po drugim i ostatnim mistrzostwie wygranym pod wodzą Jurgena Kloppa. Najbardziej prestiżowym spotkaniem, w jakim Reus miał okazję wziąć udział, był finał Ligi Mistrzów z roku 2013. Przegrany.
W kadrze reprezentacji Niemiec na mundial w Brazylii znajdowali się tacy gracze, jak Julian Draxler czy Christoph Kramer. Reusa wykluczyła kontuzja. Niemcy, rzecz jasna, wspomniany mundial wygrali.
Kapitan Borussii jest kontuzjowany nawet w tym momencie. Uraz przywodziciela, którego nabawił się w lutym miał potrwać góra cztery tygodnie, ale niedawno media dowiedziały się, że – pomimo dwumiesięcznej przerwy spowodowanej pandemią – Reus może nie zagrać nawet do końca sezonu.
Marco Reus zdrowy, to gwarancja jakości, bramek, asyst i ozdobników technicznych, po które przychodzi się na stadion. Tyle, że w ciągu ostatnich ośmiu lat Niemiec stracił ponad 800 dni z powodu kontuzji.
Mimo tego, w Dortmundzie jest uwielbiany. Czczony. Kibice są z niego dumni i cieszą się, że nigdy, nawet po najlepszych sezonach, nie zdecydował się na opuszczenie klubu. Po tak wyniszczonym organizmie ciężko spodziewać się, by stał się odporniejszy wraz z wiekiem, mimo tego dzisiejszemu solenizantowi należy życzyć tylko jednego – zdrowia. Jestem pewien, że gdyby nie jego brak, to dziś jego gablotka byłaby znacznie bardziej okazała niż kilka krajowych pucharów i brązowy medal otrzymany za odpadnięcie w półfinale Euro 2012.
Tekst przygotował: Paweł Paczocha
Więcej przeczytasz w książce sportowej "Borussia Dortmund. Siła Żółtej Ściany"
Zdjęcie: Steffen Prößdorf
Licencja: CC BY-SA 4.0
Skomentuj ten wpis Skasuj cytowanie