Po prawdzie, futbol drużyn Pepa Guardioli może się znudzić. To już jedenasty sezon, gdy oglądamy go w roli szkoleniowca jednego z trzech czołowych europejskich klubów. To 627 spotkań Barcelony, Bayernu Monachium i Manchesteru City z których ponad 73% wygrał i tylko w jednym zwycięskim meczu jego zespół miał mniejsze posiadanie piłki od przeciwnika. Może dlatego coraz częściej z takim trudem przychodzi nam – kibicom, dziennikarzom, analitykom – dostrzeganie i docenianie tego, co Hiszpan ze swoim pomysłem proponuje. Jednak spotkanie w Madrycie w 1/8 finału Ligi Mistrzów było właśnie tym, które wyjątkowością Guardioli raziło po oczach. Nie wynikiem, nie ustawieniem, ale ideą i konsekwencją w jej wdrażaniu.
Po spotkaniu Kevin De Bruyne powiedział: „Myślę, że w ciągu czterech lat wspólnej pracy kilka razy Pep zaskakiwał i nawet piłkarze nie do końca wiedzą, co trzeba zrobić, zanim zacznie się mecz”. I to było widać w pierwszym kwadransie na Santiago Bernabeu. To Real zdominował posiadanie piłki, a City ledwie przez 67 sekund zdołało utrzymać się na połowie gospodarzy. To był jedyny okres w którym piłkarze z Madrytu dokładniej podawali, a różnica w liczbie ataków (17 do 7) mówiła wszystko. Pierwsza z dwóch wysokiej jakości maszyn zaczęła pracować od razu na najwyższych obrotach, druga przetwarzała otrzymane dane i dopiero wchodziła na swój poziom.
Czym zaskoczył Guardiola? Zacznijmy od ustawienia: wybór 1-4-4-2 był wyjątkowy, Hiszpan w najważniejszych dla City rozgrywkach ligowych i europejskich zastosował je w obecnym sezonie po raz pierwszy. To zresztą decyzja nietypowa, ponieważ zwykle Pep chce mieć trójkę środkowych pomocników operujących w trójkącie, rzadko zdarza się, by wystawiał dwóch napastników. Z Realem wybrał i tak jednego, ale ustawionego… na skrzydle. To drugie zaskoczenie: nazwiska w wyjściowej jedenastce. Gabriel Jesus na lewym skrzydle, De Bruyne z Bernardo Silvą jako dwie fałszywe dziewiątki.
Momentem przełomowym dla City była 21. minuta meczu. Piłkarze Guardioli rozgrywają akcję od własnego pola karnego i dwukrotnie doprowadzają do tego, co miało być punktem głównym pomysłu szkoleniowca – prostopadłymi podaniami wyminąć linię ataku i pomocy Realu, zagrywając piłkę najpierw do Silvy, a następnie do De Bruyne, których sam Casemiro nie jest w stanie upilnować. Portugalczyk i Belg korzystają z przestrzeni, choć początkowo atak wraca do Kyle’a Walkera. Prawy obrońca wprowadza piłkę do środka – kolejna cecha zespołu Pepa – i zagrywa do De Bruyne, który błyskawicznie odwraca się, podaje prostopadle do zbiegającego z lewego skrzydła Jesusa. Brazylijczyk już jest o dwa kroki przed Danim Carvajalem, jeszcze mija Raphaëla Varane’a i powinien był strzelić pierwszego gola.
To City w najlepszym wymiarze: płynnie przeprowadzające atak, wszystko układa się wedle planu i z zaskoczeniem dla rywala. Nic dziwnego, że w sercu gry drużyny Guardioli jest właśnie tych dwóch zawodników: De Bruyne i Jesus. Belg robił na Pepie ogromne wrażenie jeszcze w Bundeslidze, gdy Wolfsburg rywalizował z Bayernem Guardioli. Pięć lat temu De Bruyne strzelił mu dwa gole i zaliczył asystę w wygranej 4:1, która zmusiła Hiszpana do wyznaczenia trzech podstaw dla swoich drużyn. Dwóch zawodników przeciwko czterem obrońcom przeciwnika, dodatkowy pomocnik w środku pola, dodatkowy obrońca w defensywie – to te reguły.
I w 1-4-4-2 przeciwko 1-4-3-3 Realu wszystko się zazębiało. Dwie fałszywe dziewiątki wymuszały na stoperach Madrytu częste opuszczanie swoich pozycji. Jednocześnie schodzący do środka De Bruyne i Silva tworzyli wraz z Rodrim i İlkayem Gündoğanem przewagę cztery na trzy. W obronie również powyższa zasada została zachowana. Grający na lewym skrzydle Jesus zaskakiwał Carvajala, ale i spełniał wszystkie obowiązki w defensywie. Brazylijczyk zaliczył sześć odzyskanych piłek i tylko Walker miał ich więcej, stracił jej posiadanie dwa razy mniej od Mahreza (8).
Przewaga City rosła stopniowo, wraz z dostosowywaniem się piłkarzy do planu Guardioli. Ostatni kwadrans przed przerwą to już 64-procentowe posiadanie piłki i ograniczenie Realu do 27 sekund gry na własnej połowie. Gol Isco przed upływem godziny meczu był raczej wbrew temu, jak układało się to spotkanie. Znów można było narzekać na przywarę zespołu Guardioli: piętrzące się w jednej akcji błędy indywidualne w kluczowym meczu City w Lidze Mistrzów. Błędy, które kosztowały ich odpadnięcie z europejskich pucharów w każdym z trzech poprzednich sezonów.
Jednak tym razem to nie wstrząsnęło drużyną. City znów budowało przewagę, zabijało siły i możliwości Realu posiadaniem oraz zmianami tempa gry. Guardiola był z dyspozycji piłkarzy zadowolony, co symbolizowały zmiany: Fernandinho z powodu kontuzji zastąpił Laporte jeszcze przed przerwą, a Raheem Sterling pojawił się dopiero na kwadrans przed końcem. Jesus przeszedł do ataku obok De Bruyne i to był ostatni element układanki.
Kolejna przełomowa akcja to ta na wyrównanie w 78. minucie. Po wysokim pressingu City odzyskuje piłkę, a Gündoğan długim podaniem za Carvajala uruchamia Sterlinga. Ten podaje w pole karne do Belga, który, jak to mówi o nim były asystent Pepa, czyli Mikel Arteta, ma już „cały plan meczu w głowie”. Ściąga uwagę trzech rywali po czym idealnie zagrywa górą na piąty metr i na głowę Jesusa, który oddaje to, na co City sobie zasłużyło, co podkreśli jeszcze trafienie De Bruyne z rzutu karnego, czerwona kartka dla Sergio Ramosa i wreszcie najważniejsze zwycięstwo Pepa w tym klubie w Lidze Mistrzów. Zwycięstwo, które było zaprojektowane w typowy dla Guardioli szaleńczy, a jednocześnie genialnie przemyślany sposób.
Real Madryt (1-4-3-3): Courtois – Carvajal, Varane, Ramos, Mendy – Modrić (Vazquez 84), Casemiro, Valverde – Isco (Jović 84), Benzema, Vinicius Jr (Bale 75)
Manchester City (1-4-4-2): Ederson – Walker, Otamendi, Laporte (Fernandinho 33), Mendy – Mahrez, Gündoğan, Rodri, Jesus – De Bruyne, B. Silva (Sterling 74)
Gole: Isco 59, Jesus 78, De Bruyne 83
Żółte kartki: Valverde, Modrić, Mendy
Czerwona kartka: Ramos
Arbiter: Daniele Orsato
Frekwencja: 75 615
Post przygotował: Michał Zachodny / Łączy Nas Piłka
Skomentuj ten wpis Skasuj cytowanie